SPÓDNICA W KOLORZE MALTAŃSKICH KWIATÓW


Jadąc na Maltę w marcu zupełnie nie spodziewałam się, że będzie to zielona, kolorowa wyspa, mieniąca się neonowymi wręcz barwami. 


Nasza wycieczka zaplanowana była na 7 dni, z czego 3 mieliśmy spędzić na Gozo a 4 na Malcie. Ostatecznie proporcje zmieniliśmy na korzyść Gozo.
Postanowiliśmy, że wynajmiemy samochód, żeby nie marnować czasu, poza tym lubimy zatrzymywać się wszędzie tam gdzie się nam spodoba a nie tam gdzie akurat jest przystanek. Pomysł jest świetny każdemu polecam, ale pod warunkiem, że macie dobrego kierowcę. Pomijając angielski kierunek jazdy to drogi są tu okropne. Kierowcy nie boją się tu ani stłuczek ani zarysowań, w ogóle niczego się nie boją. Niewiarygodne, że jeżdżąc naszym "prawie autobusem" ( mieliśmy 7 osobową Kia) nie straciliśmy lusterek. Nie obyło się co prawda bez strat, ale to już zupełnie inna historia.

W marcu na Malcie łąki pełne są kwiatów, jadąc z lotniska do portu, skąd odpływał prom na Gozo, nie mogliśmy nadziwić się jak TU ŻÓŁTO.


Płynąc na Gozo mija się małą wyspę Comino, z przepiękną błękitną laguną. Jest to jedno z miejsc odwiedzanych przez tłumy plażowiczów. Faktycznie kolor wody w tej zatoczce jest niewiarygodnie wręcz lazurowy. W marcu jednak zimna jeszcze woda i wiatr skutecznie odstraszają amatorów opalania. 

Na Gozo nocowaliśmy w małej miejscowości Zebbug. Nasz apartament był bardzo ładny, bardzo tani i jak się okazało bardzo zimny. Nie ma jednak tego złego... podobno zimno dobrze działa na urodę a w naszym przypadku również na dobry humor. Przy okazji pobytu w tej kriokomorze odkryliśmy, że maltańskie wino nie tylko jest wyborne ale wspaniale zastępuje grzejnik.

Miejscowość sama w sobie jest malownicza



Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy na Gozo było Azure Window, bo każdy szanujący się turysta będąc na Malcie musi tu być

Na zakończenie dnia spacer po niezwykle uroczej i klimatycznej miejscowości Xlendi. Widokowa droga również robi wrażenie.





Kolejnego dnia wybraliśmy się do wspomnianej już błękitnej laguny. Ku naszemu zadowoleniu okazało się, że  byliśmy jedynymi ochotnikami. Jeśli zdarzy się Wam być na Gozo to polecam tego przewoźnika: http://www.cominoferryservice.com/. Mario, który sterował łodzią jest przemiły i ma świetne poczucie humoru. Tego dnia dość mocno wiało, więc oprócz niezapomnianych widoków zaliczyliśmy także dodatkową atrakcje w postaci skoków łódką na falach.



Comino jest absolutnie cudne, polecam wycieczkę na tą wysepkę szczególnie poza sezonem. Warto tu spędzić kilka godzin, przejść się zboczami, pogapić na morze i zjeść kanapkę (zabierzcie ją ze sobą, bo nie ma tu nic, przynajmniej w marcu).







Nie byłabym chyba sobą gdybym w tych cudach przyrody nie dostrzegła również potencjału krawieckiego. Kolory królujące tu skojarzyły mi się z obecnym neonowym trendem. Jestem pewna, że kolor tych kwiatów i morza miał wpływ na to co teraz widzimy w sklepach. Czy to przypadek, że przed wyjazdem kupiłam materiał i uszyłam sobie spódnicę w kolorze maltańskich kwiatów?





Sami zresztą zobaczcie....


W drodze powrotnej na Gozo wpłyneliśmy jeszcze do pobliskich zatoczek dostępnych tylko od strony morza. Eh było pięknie.


Port Mgarr z którego odpływają promy na Maltę to również bardzo miłe miejsce na spacer.




 Spotkaliśmy tu dość nietypowego morskiego konika. 

Nie wiemy dlaczego koń zażywał kąpieli w morskiej wodzie, nasza teoria jest taka, że w związku z ograniczoną przestrzenią na Gozo w ten sposób zapewnia się zwierzęciu ruch. Choć prawdę mówiąc było nam trochę zwierzaka szkoda, bo woda nie była najcieplejsza. 
Kolejny przystanek to przeurocza, cicha wioska Nadur. Zjedliśmy tu przepyszną maltańską Ftirę (coś jak pizza z plastrami ziemniaków) w lokalnej piekarnio-pizzerii . Wcale nie chciało nam się iść dalej bo tak było tam spokojnie i przytulnie.


 widok z wioski Nadur na blue lagoon




W końcu jednak ruszyliśmy i zwiedziliśmy jedną z najstarszych świątyń neolitycznych Gigantije, Calypso Cave z piękny widokiem na pomarańczową plażę Ramla Bay, a wieczorem połaziliśmy po krętych uliczkach stolicy Gozo -Victorii.


można zakochać się w Victorii, szczególnie podobały nam się 
charakterystyczne ozdobne tabliczki na domach. Górująca nad miastem Cytadela również robi wrażenie, niestety znaczna jej część była w remoncie.








Powrót do zimnej jaskini w Zebbug nie był miły, ale lokalne wino i wyborne piwo Cisk dodawały nam otuchy. 
Kolejnego dnia wstaliśmy rano, żeby jak najszybciej opuścić kriokomorę i zażyć trochę słońca. Niestety dzień był bardzo wietrzny i deszczowy. Postanowiliśmy więc odwiedzić lokalne sanktuaria i kościoły, których na Gozo nie brakuje.

sanktuarium Ta' pinu



kościół św Elżbiety w Gharb

kościół w Xewikija widoczny prawie z  każdego miejsca na Gozo


Wybraliśmy się też do ustronnej zatoczki w której wiatr hulał na całego a fale rozbijały się o skały. Piękny widok na nieposkromioną siłę natury.





Kolejnym przystankiem miały być widowiskowe klify. Widowiskowa (nie mylić z widokową) okazała się natomiast sama droga, bardzo wąska z jednej i drugiej strony spoglądająca w przepaść. Nasz "prawie autobus" z ledwością się na niej mieścił. Ujechaliśmy tylko kawałek bo dalej jechać się nie dało. Co gorsza zawrócić też nie było jak. I tak przeciskając się między rzędami kamieni przebiliśmy oponę. W ten sposób na zawsze zapamiętamy klify na Gozo choć żadne z nas ich nie widziało

Wymiana koła:)


Ostatni dzień na Gozo przeznaczyliśmy na wędrówkę do malutkiej zatoki Wied L- Ghasri i spacer po niezwykłych formacjach skalanych.





Ostatnie miejsce na Gozo jakie odwiedziliśmy to port Marsalflorn, który przywitał nas widowiskiem rozbijających się fal. Widok zdobył status Efektu Wow i Waw.  




Mimo, że Gozo jest bardzo małą wyspą mieliśmy wrażenie, że jest ogromne, może dlatego, że ma tyle do zaoferowania. Zupełnie nie chciało się nam opuszczać tej wysepki.
Ostatecznie jednak wsiedliśmy na prom, a pierwsze kroki na Malcie skierowaliśmy do plaż w zatokach : Armier Bay, Paradise Bay i Mellieha Bay, Hmm, może to pogoda, może brak turystów albo nasz zachwyt nad Gozo spowodował, że te (jakby nie patrzeć kultowe) plaże w ogóle nam się nie spodobały.



Co innego Anchor Bay i wioska Popeye. To miejsce zdobyło Efekt Wow i Waw




Warto zejść wąskim wąwozem i spojrzeć na wioskę z poziomu morza. 



Drugi apartament znajdował się w miejscowości Qawra, choć może to dzielnica? Nie wiem. Lokum okazało się ciepłe. I w zasadzie po pobycie w kriokomorze nic nas więcej nie interesowało.
Kolejny dzień spędziliśmy zwiedzając prze prze (to nie jest błąd w zasadzie dodam jeszcze jedno prze) piękną rybacka przystań Marsaxlokk, widowiskowe klify Dingli i słynne Blue 
Grotto

Kolorowe łódki Marsaxlokk, to jest to. Spacerowaliśmy promenadą, obserwowaliśmy jak miejscowi rybacy naprawiają łodzie i ciągle powtarzaliśmy jak mantrę wow waw







Rejs do blue grotto widok z łódki




Klify tym razem bez przygód choć widzieliśmy....





Tego samego dnia zwiedziliśmy również pierwszą stolice Malty Mdinę i sąsiadujący z nią Rabat, dwa miejsca zasługujące na Efekt podwójnego wow i waw









Na sam koniec dnia wybraliśmy się jeszcze nad zatokę St Julians, ale efekt wow był tylko pojedynczy, naszą uwagę przykuł natomiast ten dziwaczny budynek.


Kolejnego dnia od rana zwiedzaliśmy stolicę Malty i trzy miasta. Chociaż tak naprawdę udało się nam przespacerować tylko po środkowym Birgu, a pozostałe oglądaliśmy z murów Valletty. 








Valletta to niesamowicie piękne miasto.



Ostatniego dnia,  niejako na deser zostawiliśmy sobie cudne zatoki południowo-zachodniego wybrzeża. 

Zatoki Gnejna i Ghajn Tuffieha 


i znów te neonowe kwiaty








Neonowe kwiaty i przelazurowa woda, kolorowe domki i łódeczki, pyszne jedzenie, miasta, wsie i muzea. Zdecydowanie Malta to ogromna wyspa i ogromny kraj nie dajcie się zwieść jej rozmiarom na mapie.




4 komentarze:

  1. kolory, wąskie uliczki, krajobrazy...przecudne widoki! WOW!

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja na pewno tam wrócę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa historia. Dziękuję za zdjęcia. Urokliwe miejsce chętnie po Pani wskazówkach odwiedzę Maltę. Pozdrawiam Dariusz

    OdpowiedzUsuń